Czy masz w pamięci zdarzenia z dzieciństwa, kiedy to mama patrzyła na ciebie zagniewanym lub smutnym wzrokiem, mówiąc „zrobiłaś mi przykrość”, a tobie krajało się serce i w oczach pojawiały się łzy? Albo komunikat typu: „zobacz, jak zdenerwowałaś tatusia”, po którym paliłaś się ze wstydu i spuszczałaś głowę? Jeśli tak, to bardzo możliwe, że nosisz w sobie przekonanie, że jesteś odpowiedzialna za emocje innych ludzi. Jaka jest tego konsekwencja? Jeśli kogoś kochasz, na kimś ci bardzo zależy, chcesz być wobec niego troskliwa i życzliwa, to całą uwagę przekierowujesz na zaspokajanie jego potrzeb. Uważasz, poniekąd słusznie, że jak te potrzeby (często będące deficytami, czy zachciankami, a nie potrzebami dojrzałego człowieka) będą zaspokojone, to ta osoba będzie szczęśliwa, a w konsekwencji ty też, bo unikniesz tym samym poczucia winy i toksycznego wstydu. Taki stan Marshall B. Rosenberg, twórca Porozumienia bez Przemocy (NVC) nazwał „zniewoleniem emocjonalnym”.
W książce „Porozumienie bez przemocy. O języku serca” (wyd. Czarna Owca, 2011 r.) Marshalla B. Rosenberga jest taki akapit:
Branie odpowiedzialności za cudze uczucia może przynosić zgubne skutki w intymnych związkach. Raz po raz zdarza mi się słyszeć wariacje na taki oto temat: „Boję się wejść w jakikolwiek związek. Ilekroć widzę, że osoba, z którą jestem, cierpi albo czegoś potrzebuje, po prostu mnie to przytłacza. Czuję się wtedy jak w więzieniu i zaczynam się dusić, więc staram się jak najszybciej wyrwać ze związku”. Często reagują w ten sposób ludzie, którzy odczuwają miłość jako negację własnych potrzeb gwoli spełnienia oczekiwań ukochanej osoby. We wczesnej fazie związku stosunki między partnerami zazwyczaj są nacechowane radością i współczuciem, wynikającymi z poczucia swobody. Związek jest upajający, spontaniczny, cudowny. Z czasem jednak staje się „poważny”, a wtedy partnerzy mogą zacząć wzajemnie brać odpowiedzialność za swoje uczucia.
Ja taki związek, w którym obie osoby są w fazie zniewolenia emocjonalnego, nazywam związkiem symbiotycznym. Bardzo często jednak ludzie łączą się na zasadzie przeciwieństw, a przeciwieństwem zniewolenia emocjonalnego jest tupet emocjonalny. Czyli stan, w którym to za swoje emocje czyni się odpowiedzialnymi innych ludzi. Co więcej, taki związek może trwać bardzo długo, nawet całe życie, bo wzajemne uwikłanie daje korzyści obu stronom. Ta w zniewoleniu emocjonalnym unika trudów indywiduacji, zbudowania swojej tożsamości, nazwania swoich potrzeb i wzięcia odpowiedzialności za swoje życie. A ta w tupecie emocjonalnym czerpie z dominującej pozycji w związku poczucie bezpieczeństwa oparte na władzy, czy poczucie własnej wartości wynikające z przekonania o wyższości nad osobą, z którą w związku jest.
Lęk przed bliskością, o którym mówi Rosenberg, nie wynika tylko z przytłoczenia odpowiedzialnością za czyjeś uczucia, przymusem zaspokajania czyichś oczekiwań. Ten rodzaj lęku występuje u osób zniewolonych emocjonalnie. Lęk przed bliskością u tych, którzy są w fazie emocjonalnego tupetu, jest konsekwencją wizji utraty poczucia bezpieczeństwa, bo w bliskiej relacji jest ono oparte na zaufaniu, a nie na władzy. A także na wizji utraty poczucia własnej wartości wskutek zaprzestania porównywania się z innymi. Wizji realnych w głowie kogoś, kto wzrastał w dysfunkcyjnym domu, w którym relacja między rodzicami była hierarchiczna, a nie partnerska. A dziecko traktowane było jako przedmiot, nie podmiot. Na przykład źródło dobrego samopoczucia rodziców.