W obszernych zasobach internetowych znalazłam niedawno w jednym z kobiecych portali artykuł zatytułowany „Złamane serce nie istnieje”, napisany, zgodnie z informacją podaną przez autorkę – Aleksandrę Malinowską – na podstawie książki Chucka Spezzano „Miłość nie rani. Sekrety udanego związku”. Ponieważ zajmuję się „leczeniem” kobiecych złamanych serc temat mnie zaintrygował. Po jego lekturze moje wzburzenie było tak silne, że postanowiłam napisać do niego polemikę. Tak anty-feministycznego tekstu nie czytałam od dawna. Co gorsze, promuje go kobieta.

Na początek zapraszam do przeczytania rzeczonego artykułu.


Złamane serce nie istnieje

Cierpienie oraz poczucie odrzucenia. Ktoś nas skrzywdził a nasze serce krwawi. I tak bywa między ludźmi. Nie mamy wpływu na czyjeś uczucia lub ich brak, ale możemy świadomie przeżywać swoje. To trudne. Pomóc może nam w tym świadomość, że złamane serce to także nasza złość, zawiedzione oczekiwania, przegrana walka o władzę w związku. Jak sobie pomóc? Rady psychoterapeuty Chucka Spezzano.

Złamane serce jest próbą kontrolowania kogoś przez poczucie winy. Mówiąc, że ktoś łamie nam serce, domagamy się żeby zaspokajał nasze potrzeby. Czyli zachowywał się tak, żeby nam było wygodnie. Jest to nic innego jak forma emocjonalnego szantażu. Tymczasem próba kontroli ani nie przyniesie szczęścia, ani nie sprawi, że nasze oczekiwania zostaną zaspokojone. Nasili jedynie walkę o władzę.

Złamane serce oznacza, że przegrywamy w walce o władzę. To rodzaj zemsty. Dlatego doświadczamy cierpienia. Jest ono szczególnym rodzajem szantażu emocjonalnego. W ten sposób odgrywamy się na drugiej osobie. Stajemy przed nią i mówimy: „Ten człowiek wcale nie jest taki dobry, jeśli tak mnie potraktował. Moim cierpieniem, moim złamanym sercem będę mu przypominać, jaki jest podły”.

Złamane serce to nasza złość. Jesteśmy zrozpaczone, ponieważ ktoś, kogo kochamy, nie zachował się tak, jakbyśmy sobie tego życzyły. Posługujemy się naszym sercem, strasząc że będzie złamane, ponieważ ten ktoś nas nie słucha. Myślimy sobie: „Moje serce rozpada się na tysiąc kawałeczków. Teraz będzie mu przykro!”.

Złamane serce to efekt rywalizacji. To sposób na to, żeby coś zabrać partnerowi. Jeśli coś dajemy naprawdę, nikt nie może nam złamać serca. Inaczej rzecz się ma, jeśli dajemy żeby coś dostać – w rzeczywistości jest to branie. Kiedy rywalizujemy z partnerem w celu zaspokojenia swoich potrzeb, albo jedno z nas, albo jednocześnie zaczynamy zachowywać się niezależnie, więc kiedy druga strona zrobi coś przeciwko nam, wycofujemy się, atakujemy lub zastawiamy pułapki. Taka nieustanna rywalizacja powoduje coraz większe cierpienie, aż w końcu czyjeś serce zostaje złamane. Gotowość, by się przyznać, że otwarcie lub potajemnie rywalizujemy, pozwoli zmienić sytuację. Zaprzestanie walki i dawanie siebie w pełni pozwala, by narodziło się coś ważnego. Wtedy uczymy się przyjmować zamiast zabierać.

Złamane serce to zawiedzione oczekiwania. Doświadczamy ich, gdy nasza postawa wobec oczekiwań i zasad dotyczących tego, jaki powinien być partner jest sztywna. Kiedy jesteśmy skłonne z nich zrezygnować, pojawia się w nas pewna elastyczność, która skutecznie chroni serce przed zranieniem.

Złamane serce zawdzięczamy tylko sobie. Tylko my same możemy je złamać. Nikt nie może nas zmusić, byśmy czuły coś, jeśli same w pełni się na to nie zgodzimy. Mamy złamane serce, jeżeli upieramy się, by sytuacja wyglądała tak, jak my sobie tego życzymy. Jeżeli natomiast ją zaakceptujemy, możemy narodzić się na nowo, wkroczyć na całkowicie nowy poziom miłości, z poczuciem pewności siebie oraz wewnętrznej mocy.

Jak możemy sobie pomóc, gdy czujemy, że nasze serce jest złamane?

● Zamiast oddalać się od partnera, zbliżaj się do niego. Nie wykorzystuj uczuć do szantażowania, żeby zrobił to,
czego ty chcesz. Zamiast walczyć, stosować różne techniki manipulacji, podaruj mu coś – przedmiot lub dar emocjonalny – dobrowolnie i bez stawiania warunków. Jeśli ktoś się z tobą rozstał, możesz obdarować go przebaczeniem, wolnością, wdzięcznością, bezwarunkową miłością. Przyniesie ci to ulgę.

● Teraz daj sobie czas, by odzyskać siebie. Powróć do sytuacji, kiedy poczułaś, że masz złamane serce, ale tym razem potraktuj ją jako okazję do uzdrowienia. Wyobraź sobie, że mimo bólu, zbliżasz się do tej osoby, ofiarujesz jej uczucie bez żadnych oczekiwań. Kiedy zrobisz to prawdziwe, poczujesz przypływ witalności i sił.

● Uświadom sobie, że złamane serce jest efektem twoich żądań (może nawet niewypowiedzianych), aby związek funkcjonował według twoich zasad oraz żeby partner zachowywał się tak, by zaspokoić twoje potrzeby. Bądź gotów uwolnić się od tego po to, abyś mógł iść dalej i otrzymywać oraz odczuwać miłość, za którą tak tęskniłaś.

● Przyznaj się, że twoje złamane serce to kolejny trik w walce o władzę. Powiedz sobie, że powoduje tobą chęć zemsty, stoi za tym twoja zatwardziałość. Uświadom sobie, że wykorzystujesz innych do blokowania siebie.

● Przestań rywalizować z partnerem, dziel się z nim. Wówczas jego obecność zacznie cię cieszyć, a ponadto poznasz radość i bezpieczeństwo partnerskiego związku.

Aleksandra Malinowska

na podstawie książki Chucka Spezzano „Miłość nie rani. Sekrety udanego związku”, wydawnictwo G + J


Dlaczego, gdy kobieta została skrzywdzona przez mężczyznę, jej serce krwawi? Dlaczego cierpi? Z powodu pojawienia się konglomeratu emocji i uczuć – złości, smutku, lęku. Niektóre z nich dają jej siłę, by wyjść z roli ofiary, inne z kolei powodują, że ciągle w niej tkwi. To oczywiste, że nie mamy wpływu na czyjeś uczucia, prawdą jest również, że miarą dojrzałości jest wzięcie odpowiedzialności za własne. Nie zgadzam się jednak z wnioskiem stąd płynącym. Z tym, że kiedy odczuwamy, że ktoś łamie nam serce, że ktoś nas krzywdzi,tak naprawdę przyjmujemy postawę roszczeniową, domagając się zaspokajania naszych potrzeb.

Moim zdaniem poczucie, że ktoś nas krzywdzi, jest warunkiem koniecznym, by wyjść z roli ofiary. Koniecznym, ale nie wystarczającym, bo albo je przerobimy na złość do oprawcy, do tego, który krzywdę nam wyrządził i powiemy – stop, nie dam dalej się krzywdzić, albo zbudujemy pomnik ze swojego cierpienia i w imię tak zwanych wyższych celów będziemy na nim tkwić. Bo na przykład mamy w sobie głęboko zakodowany przekaz, że miłość wymaga poświęceń, albo że trzeba na ziemi dźwigać swój krzyż, aby doczekać się nagrody w niebie. Jeśli nasz kontakt ze sobą jest graniczony, nie dostrzeżemy, że godząc się na rolę ofiary budujemy swoje poczucie wartości na przekonaniu o swojej „wyższości moralnej”, lub po prostu nie potrafimy przezwyciężyć swojego lęku przed samotnością. Że z braku pewności siebie i wynikającej stąd niechęci do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie, wolimy poświęcić własne „ja”, delektując się ofiarą, złożoną z siebie na ołtarzu miłości.

Gdzieś w podtekście użytego w artykule sformułowania, że poczucie krzywdy jest domaganiem się od partnera zaspokajania naszych potrzeb, słyszę echa podstawowej zasady układu patriarchalnego. Mężczyzna jest „bogiem”, to ten lepszy, silniejszy, mądrzejszy, dominujący. Kobieta służy do zaspokajania jego potrzeb. I popełniasz grzech, kobieto, myśląc o własnych – twoim obowiązkiem jest troszczenie się swojego partnera, dzieci, rodzinę. Otóż moje zdanie jest takie, że każdy człowiek ma prawo do posiadania własnych potrzeb – zarówno mężczyzna, jak i kobieta. I wchodząc w związek z osobą przeciwnej płci każdy ma prawo oczekiwać, że jego potrzeby będą uwzględniane przez partnera. Nie jest to tożsame z tym, że partner jest obowiązany je zaspokajać. Ale gdy w ogóle nie bierze ich pod uwagę, skupiając się jedynie na własnych, trudno mówić o „partnerskim” związku.

Na prowadzonych przez mnie warsztatach wielokrotnie spotkałam się ze zdumieniem kobiet, które dokonały odkrycia, że mają prawo mieć własne potrzeby, do tej pory bowiem tkwiły w przekonaniu, że ich rolą jest dbanie o potrzeby innych. Siła patriarchalnych przekazów, wciąż tkwiących w naszej, kobiecej, podświadomości, jest olbrzymia. Dlatego też za wzmacnianie tych, szkodliwych dla kobiet, treści, uważam nazywanie „emocjonalnym szantażem” oczekiwanie,że w związku partner będzie brał pod uwagę nasze potrzeby i dla naszej wygody je spełniał. Kobiety – my także mamy prawo do wygody! Nie tylko nasz partner, dla którego jesteśmy służącą, kochanką, a czasem i terapeutką w jednym.

Partnerski związek w istocie nie powinien być walką o władzę. I prawdą jest, że złamane serce, to nasza złość, zawiedzione oczekiwania. Bo gdy zaufałyśmy naszemu partnerowi, uwierzyłyśmy w jego obietnice, jeśli przyjęłyśmy, że nie jest w stanie nas okłamać, jeśli takie były nasze oczekiwania, które nie zostały spełnione, to złość na partnera jest jak najbardziej na miejscu. I nasze zaufanie i nasza wiara nie ma nic wspólnego z walką o władzę, z naszą chęcią dominacji w związku. Typowym błędem skrzywdzonych kobiet jest jednak kierowanie złości do siebie – wpędzanie siebie w poczucie winy z przekonaniem, że krzywda była „zasłużona”. Tłumaczenie sobie, że na pewno nie byłam dość dobrą dla niego partnerką, skoro mnie zdradził, czy okłamał. Że źle się zachowałam i to wzbudziło w nim agresję. Skrzywdzona kobieta, wychowywana przez rodziców na „grzeczną dziewczynkę”, której wpojono, że nie wolno złościć się na innych, w życiu dorosłym wciąż ma problem z jej odczuwaniem i wyrażaniem.  Przemienia słuszną złość na partnera we własny smutek –  ogrania ją rozpacz. Płacze, zamiast się złościć. I dlatego doświadcza cierpienia. A nie dlatego, jak stwierdzono w artykule, że przegrała walkę o władzę.

Jeśli kobieta płacze przed swoim oprawcą, oczekując, że ten dostrzeże jej krzywdę, umacnia tylko jego rolę. Jej płacz jest właśnie tym, czego on oczekiwał, czymś, co daje mu poczucie pełnej dominacji. Mówienie, że skrzywdzona kobieta płacząc ma w zamyśle zemstę, odegranie się na drugiej osobie, brzmi dla mnie fałszywie. Ona naprawdę cierpi, tylko wybrała nieskuteczną taktykę wyjścia ze swojego cierpienia. Swoimi łzami pragnie wzbudzić w oprawcy zdrowe poczucie winy, które da mu impuls do zaprzestania krzywdzenia jej. Problem polega na tym, że oprawca, póki jest oprawcą, nie zna czegoś takiego, jak poczucie winy. I to właśnie pozwala mu być w tej roli, bo inaczej zagryzłyby go wyrzuty sumienia.

W artykule poruszany jest niezwykle ważny aspekt związku – dawanie i branie. Możemy powtarzać wzniosłe hasła, że miłość jest dawaniem, nie do końca je rozumiejąc. Po pierwsze, żeby dawać, trzeba mieć z czego, a to oznacza, że w pierwszej kolejności należy zawsze zadbać o siebie. „Kochaj bliźniego, jak siebie samego” oznacza, że jeśli nie kochasz siebie, nie możesz kochać innych. Dawanie bez uważności na siebie, na zasoby swojej energii, prowadzi do kompletnego jej wyczerpania. Po drugie, związek jest zawsze wymianą energetyczną. Jeśli jeden z partnerów ciągle daje i nie otrzymuje niczego w zamian, pojawia się pytanie – to jaki sens ma ta relacja? „Jeśli coś dajemy naprawdę, nikt nie może złamać nam serca” – brzmi stwierdzenie w artykule. Może. Bo to, czy to zrobi, czy nie, czy nas skrzywdzi, czy nie, zupełnie nie zależy od tego, ile od nas otrzymał. I to otrzymał naprawdę.

To, co otrzymujemy w zdrowym związku od partnera za nasze dawanie, za uwzględnianie jego potrzeb, nie musi być równoważne z zaspokajaniem naszych. Ja ci dam to, a w zamian ty mi daj tamto – to przypomina handel wymienny, a nie związek. W zdrowym związku za nasze dawanie od partnera otrzymujemy wdzięczność. Jeśli jednak z naszej niedojrzałości zdarzy się nam związać z osobnikiem narcystycznym, skupionym wyłącznie na sobie i swoich potrzebach, to takie uczucie jest mu obce. Bo on uważa, że to, co dostaje, jemu się należy. Choćby za to, że poświęcił swoją wolność, by się z nami związać. I za to do końca życia to my powinnyśmy mu być dozgonne wdzięczne. Inna sprawa, że gdy jak w masełko wchodzimy w rolę służącej, bo gdzieś tam głęboko tkwi w nas kobieca potrzeba opiekowania się, pomocy, poświęcania się w imię miłości, to nie dziwmy się, że mężczyzna nie oponuje i przyjmuje nasze dawanie za coś oczywistego. A gdy zmęczone ciągłym służeniem próbujemy zmienić układ na bardziej partnerski, spotykamy się z zarzutem, że jesteśmy egoistkami…Tak, rywalizacja w związku do niczego dobrego nie prowadzi. Ale dawanie bez oczekiwania niczego w zamian również, bo to oznacza kompletną rezygnację z własnych potrzeb. Dawanie z siebie wszystkiego odradzam, bo gdy to już zrobimy, to obudzimy się na zgliszczach własnego „ja”. A nauka, jak przyjmować, zamiast (zgodnie z określeniem w artykule) „zabierać”  nie przyniesie żadnych efektów, gdy w naszym związku druga strona nie daje nic.

Prawdą jest, że złamane serce to zawiedzione oczekiwania. Oczekiwałyśmy troski, szacunku, odpowiedzialności i bliskości. Oczekiwałyśmy, że partner nie będzie nas oszukiwał, zdradzał, prowadził podwójnego życia, że będzie uwzględniał nasze potrzeby, zaangażuje się w nasze wspólne życie. Trzymanie się swoich oczekiwań działa na naszą korzyść. Bo gdy z nich zrezygnujemy, wybaczając kolejne krzywdy, kolejne zdrady, kolejne kłamstwa, mając poczucie, że żyjemy z coraz bardziej obcym człowiekiem, zrezygnujemy z siebie. Elastyczność chroni nas przed złamanym sercem, ale powoduje całkowitą utratę własnego „ja”. Godzimy się na wszystko, byle by tylko nasz związek trwał. Budujemy sobie iluzję istniejącej między nami miłości, unikamy poruszania z partnerem niewygodnych tematów, wypieramy fakty, nie wierzymy swojej intuicji. Wszystko gra. Aż do momentu, kiedy mówimy „dość”, albo gdy partner nas porzuca. Elastyczność balonu iluzji chroni nas przed złamanym sercem do czasu, gdy napompowany do granic wytrzymałości balon pęknie.

Zamieszczone w artykule zdanie „złamane serce zawdzięczamy tylko sobie” jest według mnie namawianiem kobiet do samobiczowania się. Do dopuszczania do głosu wewnętrznego krytyka, mówiącego: wszystkiemu sama jesteś sobie winna. Jesteś winna za to, że zaczął pić, że przestał się w ogóle angażować w związek, że cię notorycznie zdradza, że bezustannie siedzi w internetowej pornografii, że pojawia się i znika, że na ciebie wrzeszczy i cię obraża, że cię bije. Jesteś winna, bo nie jesteś wystarczająco dobrą partnerką. Gdybyś była, on by tego nie robił.

Wejście w związek wymaga zaufania naszemu partnerowi. Wiary, że to, co obiecuje, jest prawdą. Wiary, że podjął świadomą, dojrzałą decyzję. Wiary w to, że nas nie skrzywdzi. Choć bardzo często tak bywa, że nasze zakochanie uniemożliwia nam rzetelną ocenę partnera i opieramy się na naszych wyobrażeniach na jego temat, to prawdą jest również, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. Czasem mamy zbyt ubogą wyobraźnię, czasem zbyt małą wiedzę. Oceniamy innych swoją miarką – jeśli nie wyobrażamy sobie pewnych zachowań, nie dopuszczamy, że ktokolwiek może tak postąpić, bo my byśmy tak nie zrobiły, to nie wierzymy, że dla innych mogą być one normą.

Nasze serce łamie ten, kto nas skrzywdził. Partner, któremu zaufałyśmy, a on zdradził nasze zaufanie. I tylko wtedy, gdy nie mamy sił, aby od niego odejść, tylko wtedy, gdy nie potrafimy wyrządzonej nam krzywdy nazwać krzywdą, gdy wypieramy fakty, gdy nie dopuszczamy do siebie złości na niego  i gdy dajemy się skrzywdzić po raz drugi, łamiemy je potem sobie same. Jest takie przysłowie, że zdrową kobietę partner może zranić tylko raz. I naszą odpowiedzialnością wobec samych siebie jest dążyć do takiego zdrowia. Gdy tego nie czynimy, wszystko wskazuje, że wpadłyśmy w uzależnienie od miłości, które – jak każdy nałóg – uniemożliwia nam właściwą ocenę rzeczywistości.

Idąc dalej tokiem swojego rozumowania (albo zgadzając się z Chuckiem Spezzano) autorka artykułu konkluduje „Mamy złamane serce, jeśli upieramy się, by sytuacja wyglądała tak, jak my sobie tego życzymy”. Ja, jako kobieta, daję sobie prawo do własnych życzeń, nawet za cenę złamanego serca. I daleka jestem od wyrażonego w tekście przekonania, że gdy tę sytuację zaakceptujemy, możemy narodzić się na nowo, wkroczyć na całkowicie nowy poziom miłości, z poczuciem pewności siebie oraz wewnętrznej mocy. Narodziłam się na nowo, odkryłam, czym jest miłość, zyskałam pewność siebie i wewnętrzną moc, gdy przestałam tolerować w związku z mężczyzną sytuacje, które nie wyglądały tak, jak sobie życzę.

Jeśli bym uznała za swoją prawdę tezy, zawarte w akapicie „jak możemy sobie pomóc, gdy nasze serce jest złamane”, zwracającym się po pomoc do Fundacji Kobiece Serca kobietom, radziłabym tak:

– Gdy cię kolejny raz upokorzył, gdy kolejny raz dowiedziałaś się o jego zdradzie, gdy kolejny raz pokazał ci, kto tutaj rządzi, „zamiast oddalać się od partnera, zbliżaj się do niego”. Jeśli uderzył cię w jeden policzek, zbliż się, aby łatwiej mu było uderzyć cię w drugi. Zamiast walczyć, bronić się, okazać złość (bo to ewidentne techniki manipulacji), podaruj mu coś. Gdy jesteś bogata, najlepiej sportowy samochód, a gdy całkowicie zależna od niego finansowo, z kupionej za uciułane grosze wełny wydziergaj mu nocami na drutach cudny sweter – na pewno to doceni. Może to być też dar emocjonalny. Pudrując obficie siniaki po ostatnim pobiciu ubierz się w seksowną bieliznę, zapal świece i przygotuj romantyczny wieczór. Oczywiście, rób to wszystko dobrowolnie i bez stawiania warunków. A jeśli mąż odszedł do innej kobiety, pozostawiając cię z długami i z kilkumiesięcznym dzieckiem, obdaruj go przebaczeniem, wolnością (broń Boże nie wnoś o alimenty), wdzięcznością, że zechciał w ogóle się z tobą związać i bezwarunkową miłością. Zapewniam cię, że przyniesie ci to ulgę.

– Po tym, jak poczułaś, że twoje serce jest złamane, daj sobie czas, by odzyskać siebie. W tym czasie zapomnij o swoich krzywdach, weź całą winę na siebie. Postaraj się o dodatkowy budulec do swojego pomnika cierpienia – wyobraź sobie, że mimo bólu zbliżasz się do swojego oprawcy i ofiarujesz mu uczucie bez żadnych oczekiwań. Oczywiście, wybaczasz mu wszystko, wmawiasz sobie, że w zasadzie nic wielkiego się nie stało – to, że łgał, jak pies dodawało mu tylko uroku. Taka medytacja ofiary dobrze ci zrobi – poczujesz przypływ witalności i sił.

– Koniecznie uświadom sobie, że złamane serce jest efektem twoich żądań (tym gorzej, jeśli niewypowiedzianych), aby związek funkcjonował według twoich zasad. Za nic na świecie nie nazywaj ich swoimi zdrowymi potrzebami. A jeśli już tak je nazwiesz, posyp sobie głowę popiołem, że śmiałaś w swoim egoizmie mieć jakiekolwiek potrzeby. Tylko wtedy będziesz w stanie doświadczać miłości, za którą tak tęskniłaś.

– Przyznaj się, zraniona kobieto, że tak naprawdę chodzi ci tylko o władzę w związku i że twoja opowieść o rzekomo złamanym sercu to twój kolejny trik. Powiedz sobie, że kieruje tobą chęć zemsty, stoi za tym twoja zatwardziałość. Jeśli tego nie zrobisz, Fundacja Kobiece Serca nie udzieli ci pomocy. W ogóle to, że zwracasz się do nas o pomoc, zapewne ma na celu wykorzystanie nas, a przy okazji blokujesz siebie (cokolwiek słowo „blokowanie” użyte w artykule oznacza).

– No i do cholery przestań rywalizować z partnerem, dziel się z nim  wszystkim, co masz. Najlepiej daj mu z siebie wszystko. I przestań narzekać, że nic nie dostajesz w zamian, użalać nad sobą, skarżyć, że cię krzywdzi. Kobieta jest po to, by dawała, a mężczyzna po to, by brał. Jak to zrozumiesz, jego obecność zacznie cię cieszyć, a ponadto poznasz radość i bezpieczeństwo partnerskiego związku.

Chuck Spezzano – mężczyzna – zna doskonały sposób na udany związek. Aleksandra Malinowska, prowadząca portal dla kobiet – sama też kobieta – mu wtóruje. Niech żyje patriarchat! Ja założyłam Fundację Kobiece Serca właśnie dlatego, że nie zgadzam się na wynikające z głęboko zakorzenionego patriarchatu cierpienia kobiet.

Eugenia Herzyk, tekst z 2010 roku