Dziś na łamach popularnego portalu onet.pl ukazał się artykuł przedstawiający doświadczenia kobiety borykającej się z problemem niewywiązywania się przez byłego męża z obowiązku alimentacyjnego. Dług urósł do 60 tysięcy, jego możliwość egzekucji jest żadna, bo były mąż nie ma ani stałej pracy ani żadnego majątku (choć standard jego życia świadczy o czymś przeciwnym). Co więcej, kobieta została obciążona przez komornika obowiązkiem spłaty kredytu, zaciągniętego przez męża w trakcie trwania małżeństwa – przez dwa lata dostawała od pracodawcy na rękę 1400 złotych, resztę pensji zabierał komornik. Zawzięła się – tyrała jak wół, brała dodatkowe prace, nie chciała korzystać z pomocy socjalnej. Kredyt spłaciła, dała radę zapewnić sobie i dzieciom własny kąt i utrzymanie.

Takich kobiet są tysiące, a problem, z jakim się borykają, dotyczy lojalności, a w zasadzie jej braku. „Lojalność” to słowo w dobie kultywowania narcystycznych cech, przemycanego pod nazwą budowania miłości własnej, często zapomniane. Bycie lojalnym w przypadku mężczyzn kojarzone jest z byciem frajerem. Bycie lojalną przez kobietę – z nieodrobieniem podstawowej lekcji rozwoju osobistego, jaką jest nabycie umiejętności zadbania o własne potrzeby. Egoizm jest w cenie, altruizm albo się wyśmiewa albo uznaje za cechę świętych. Asertywność utożsamiana jest z mówieniem „nie”, kiedy w istocie polega ona na umiejętności dostrzegania zarówno własnych, jak i czyichś potrzeb, a w przypadku ich konfliktu – zdolności do szukania takiego rozwiązania, które pasuje obu stronom.

Choć dywagacje na temat egoizmu i altruizmu, czy też asertywności, której przeciwieństwem są nie tylko zachowania uległe, ale także agresywne, wydają mi się niezwykle ciekawe (altruizm można postrzegać jako kierowanie się w swoim postępowaniu dobrem innych, albo gotowość do rezygnacji z postawy, w której zwracamy uwagę wyłącznie na swoje potrzeby), wracam jednak do lojalności. Czym jest lojalność? To wywiązywanie się z podjętych zobowiązań, dotrzymywanie umów, czy danego słowa.

Zawarcie małżeństwa jest tożsame ze zobowiązaniem. Jakim? Na ślubie cywilnym każda ze stron wypowiada przysięgę: „Świadoma/y praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z …  i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”.  Czy aby na pewno każdy, wypowiadający te słowa jest świadomy owych praw i obowiązków? A szczególnie obowiązków? Czy potrafi wymienić, tuż po wypowiedzeniu przysięgi, jakie zobowiązania właśnie podjął? Jestem skłonna przypuszczać, że nie.

Mało kto zapoznaje się przed zawarciem ślubu z „Kodeksem rodzinnym i opiekuńczym”, który reguluje relację między małżonkami (ustawa opublikowana w Dzienniku Ustaw z 1964 roku, numer 9, pozycja 59 z późniejszymi zmianami). W drugim dziale tego kodeksu, zatytułowanym „Prawa i obowiązki małżonków”, w artykule 23 czytamy:  „Małżonkowie mają równe prawa i obowiązki w małżeństwie. Są obowiązani do wspólnego pożycia, do wzajemnej pomocy i wierności oraz do współdziałania dla dobra rodziny, którą przez swój związek założyli”. Artykuł 24 głosi „Małżonkowie rozstrzygają wspólnie o istotnych sprawach rodziny”. Artykuł. 27 wyraźnie wskazuje na równocenność wkładu polegającego na zarabianiu pieniędzy oraz na opiece nad domem i dziećmi. : „Oboje małżonkowie obowiązani są, każdy według swych sił oraz swych możliwości zarobkowych i majątkowych, przyczyniać się do zaspokajania potrzeb rodziny, którą przez swój związek założyli. Zadośćuczynienie temu obowiązkowi może polegać także, w całości lub w części, na osobistych staraniach o wychowanie dzieci i na pracy we wspólnym gospodarstwie domowym.”

Oczywiście, ktoś może zadeklarować, że pomimo że jest obywatelem polskim, nie ma zamiaru uznawać ustawionego w Polsce prawa. Inny może uważać, że przysięga, którą małżonkowie nawzajem sobie składają jest pustym rytuałem, a nie zobowiązaniem. Ludzie lojalni tak nie robią. Są gotowi do podejmowania zobowiązań wobec innych i wywiązywania się z nich, stanowi to bowiem jeden z podstawowych elementów ich systemu wartości, fundament ich moralności. Oczywiście, zanim podejmą zobowiązanie, często długo się zastanawiają, rozważają korzyści i straty, potencjalne konsekwencje, badając swoje zasoby zastanawiają się, czy ciężar tych konsekwencji będzie dla nich do udźwignięcia. Ale jak się już do czegoś zobowiążą, można na nich polegać. Można im zaufać.

Olbrzymim zobowiązaniem jest też podjęcie decyzji o byciu mamą i byciu tatą. Postanawiając powołać na świat nowe życie kobieta imężczyzna podejmują zobowiązanie, że będą się wywiązywać z obowiązków rodzicielskich aż do uzyskania przez dziecko pełnoletności. I znów – czy aby na pewno decydując się na posiadanie dziecka kobieta i mężczyzna wiedzą, do czego się zobowiązują? Czy skrupulatnie sprawdzają swoje motywacje, starając się wyśledzić egocentryczne pobudki ? Wątpię. Można pójść krok dalej – czy kobieta i mężczyzna, decydując się na uprawianie seksu, zdają sobie sprawę z możliwych konsekwencji, czyli zapłodnienia jajeczka przez plemnik – i to nawet przy stosowaniu różnorakich środków antykoncepcyjnych? Czy przemyśleli sprawę, co zrobią, gdy tak się stanie? Czy też unikając wszelkich zobowiązań uznają prymat zwojej wolności, która pozwala im pójść wyłącznie za własnymi potrzebami? Żeby była sprawa jasna, nie należę do zwolenniczek ruchów Pro Life i zagorzałych obrończyn życia poczętego. Mówię o podejściu do podejmowania zobowiązań. Tworzenie relacji „bez zobowiązań”, podejmowanie wyborów bez przyęcia za nie odpowiedzialności – to tendencja naszych czasów. Wynikają z tego różnorakie korzyści, ale i straty.

Jakikolwiek rozwój jest możliwy tylko wówczas, gdy człowiek ma zaspokojone podstawowe potrzeby związane z poczuciem bezpieczeństwa. Jedna z nich dotyczy relacji międzyludzkich. Począwszy od  dzieciństwa możemy mieć doświadczenia bardzo pozytywne, kiedy to drugi człowiek był dla nas wsparciem, ani nie wykorzystał, ani nie oszukał, ani nie obgadał,  czy też w jakikolwiek inny sposób nadużył naszego zaufania, albo doświadczenia bardzo negatywne. Te drugie rodzą nieufność, skłaniają to generalizacji, że nikomu nie można wierzyć. Jeśli tak się stanie, wejście w relację stanowi dla nas olbrzymie ryzyko. A każde podjęte przez nas w relacji zobowiązanie traktowane jest jako utrata czegoś dla na najcenniejszego – wolności.

Z każdą grupą terapeutyczną, którą prowadzę, na początku ustalam kontrakt. W jego ramach jest miejsce między innymi na zobowiązania uczestniczek. Pierwszym, bodaj najważniejszym, jest zobowiązanie do uczestnictwa we wszystkich spotkaniach grupy. Dlaczego to zobowiązanie jest ważne? Bo gdyby go nie było i każda z uczestniczek dawała sobie prawo do wyboru innego priorytetu w terminie, w którym ma odbyć się spotkanie, praca grupy byłaby nieefektywna. Istota sukcesu terapii grupowej polega na tym, że uczestniczki nie tylko są biorczyniami (do czego mają absolutne prawo, bo zapłaciły za terapię), ale także dawczyniami – dają innym uczestniczkom różnego rodzaju wyzwania rozwojowe i wsparcie.

Bywa, że część uczestniczek absolutnie nie jest w stanie albo dostrzec, albo przyjąć swojej roli dawczyni. Potrafię obdarzyć je empatią. Zrozumieć. Otoczone do tej pory przez nielojalnych ludzi nauczyły się być ”Zosiami Samosiami”. Potrafią same sobie dawać radę, zaspokajać swoje potrzeby, nie mają wobec ludzi żadnych oczekiwań, ale same też nie są gotowe ograniczyć swojej wolności, podejmując zobowiązania. Dlaczego? Bo nie widzą w tym dla siebie żadnych korzyści.

Są też i takie uczestniczki, które tworzenie kontraktu uznają za stratę czasu. Uważają, że i tak w trakcie trwania grupy każdy będzie się zachowywał, jak chce, jak będzie mu wygodnie. Niejednokrotnie bowiem doświadczyły, że ludzie nie wywiązują się z umów, nawet podjętych na piśmie. Poznały nielojalność sprzedawcy. Kupującego. Usługodawcy. Usługobiorcy. Pracodawcy. Pracownika. Najemcy. Wynajmującego. Małżeństwo jest też umową na piśmie, a przecież nie gwarantuje niczego. Tak, rzeczywiście. Umowa, nawet na piśmie, zawarta z kimś, kto jest nielojalny, nie gwarantuje niczego.

No tak, ale skąd mamy wiedzieć, czy zawieramy umowę z kimś lojalnym, czy nielojalnym? Niestety, nie ma jednoznacznych testów, kryteriów oceny, mogą istnieć jedynie przesłanki. Jeśli po tym, jak ktoś nadużył naszego zaufania, dajemy mu drugą szansę, z tej przesłanki nie korzystamy. Jak łudzimy się, że ktoś, kto oszukuje innych, nie oszuka nas, cierpimy na manię wielkości. Jeśli w relacji z kimś nie czujemy się swobodnie, nasze ciało się napina, ale ignorujemy te sygnały, wolimy w swojej naiwności dziecka wierzyć, że to nasze przewrażliwienie.

Niestety, o tym, czy ktoś jest lojalny, czy nie, najczęściej dowiadujemy się, gdy z takich, czy innych względów umowa ulega rozwiązaniu. Gdy się rozstajemy. Można rozstać się z klasą, do końca wywiązując się z podjętych zobowiązań. Można w gniewie podrzeć zawartą kiedyś umowę, tłumacząc się jakimiś okolicznościami.

Gdy tak postąpi mężczyzna, wypisując się ze swojej roli taty, jego dziecko nabywa ważną w życiu lekcję – nikomu nie można ufać. Gdy jako osoby dorosłe po raz kolejny spotkamy się z nielojalnością drugiego człowieka, możemy dla uspokojenia przypomnieć sobie wers z „Dezyderaty”: „Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny”.

Trawestując powiedzenie znanego polskiego polityka – o klasie człowieka decyduje nie to, jak zaczyna, ale jak kończy.