Właśnie wsiadłam do pociągu, który zawiezie mnie z Krakowa do Warszawy. Dziś rozpoczyna się kolejna edycja grupy terapeutycznej TERAPIA DDD – dla Dorosłych Dziewczynek z rodzin Dysfunkcyjnych. Niedawno zakończyłam prowadzenie poprzedniej. Nowe kobiety, nowe wyzwania, nowa podróż. Lubię tę energię początku – jest w niej nieco lęku, bo przecież nigdy nie wiadomo, jakie trudności pojawią się podczas wspólnego wędrowania, ale też ekscytacja, bo bezustanne trzymanie się tego, co znane, jest dla mnie nudne.
Energia ta współbrzmi z tym, co się aktualnie dzieje w przyrodzie. Wyglądam przez okno. Po okresie obfitości śniegu i silnych mrozów nagle wybuchła wiosna. Słońce świeci jak oszalałe, niektórzy chodzą już w krótkich rękawkach, a zieleń jakby soczystsza po tych zaledwie kliku dniach wysokich temperatur. W medycynie chińskiej mówi się, że wiosna to małe yang, charakteryzujące się dużą dynamiką zmian, kiedy do dominuje ruch w górę. Czasem, gdy człowiek ma konstytucję Drewna, elementu przypisanego do małego yang, powoduje to niekorzystne objawy – rozdrażnienie, nadmiar stresu, migreny, fale gorąca.
Każda grupa terapeutyczna, którą prowadzę, jest inna. Inny jest jej start, inne zakończenie, inny ma przebieg. Odnoszę wrażenie, że to rozwijający się organizm – ja jestem jego akuszerką, opiekunką, towarzyszką w rozwoju. Grupa to coś więcej niż suma części, czyli tego, co wnoszą jej uczestniczki. Tak jak organizm człowieka jest czymś więcej niż sumą organów – no bo jeśli by tak było, czym różniło by się martwe ciało od żywego?
Grupa, tak jak żywe ciało, ma też duszę. Jakkolwiek ją pojmujemy – czy w kontekście biologicznej definicji życia, jako energię witalną, czy też w kontekście duchowym, jako to, co łączy nas z Siłą Wyższą, co pozostaje po naszej śmierci. Grupa czasem rodzi się w bólach, coś takiego się dzieje, że trudno mi ją zebrać – mało jest zgłoszeń, albo osoby, które się zgłosiły, za chwilę wycofują się, a czasem zupełnie bezwysiłkowo. Są edycje, że tuż po ogłoszeniu oferty zaczyna brakować miejsc.
Bywa, że już na pierwszym spotkaniu grupa napotyka na olbrzymie przeszkody. Nie da się ich przewidzieć. Mimo że proponuję bezpłatną konsultację przed przystąpieniem do grupy, nie każda zainteresowana z niej korzysta. Opiera się wówczas wyłącznie na swoich wyobrażeniach, co się będzie działo w grupie, jak ja będę ją prowadziła, a negatywna konfrontacja tych wyobrażeń z rzeczywistością prowadzi ją do rezygnacji z grupy zaraz po jej rozpoczęciu. Bywa, że moja osoba, zachowanie, treści, które wnoszę, są dla kogoś nie do przyjęcia. Są i takie sytuacje, gdy nie do przyjęcia są dla kogoś inne uczestniczki, albo któraś z nich.
Doceniam odwagę tych kobiet, które decydują się na konfrontację z nieznanym (bo nawet po konsultacji ze mną żadna nie wie na sto procent, czego będzie doświadczała), podjęcie ryzyka przystąpienia do grupy, ale doceniam też ich trud, aby pokonywać pojawiające się w grupie przeszkody. I to już od samego początku. Ich zaangażowanie w budowanie organizmu, którego są częścią. Szukanie rozwiązań, które umożliwią im współpracę w grupie, bo tylko wtedy będą mogły z tej grupowej terapii skorzystać. Współpraca wymaga, aby każda uczestniczka poczuła, że jest nie tylko biorcą – do czego ma pełne prawo, bo zapłaciła za udział w grupie, ale także dawcą. W zasadzie biorczynią i dawczynią, ale nie używam żeńskich odmian tych słów, bo – niestety – brzmią nieco karykaturalnie.
Tak, jadąc teraz do Warszawy, przeżywam i lęk, i ekscytację. Jakże to odmienna energia od tej, którą doświadczam w innej prowadzonej przeze mnie grupie, zbliżającej się do końca. Już liczymy, ile jeszcze zostało spotkań, już przygotowujemy się do pożegnania. Energia schyłku w chińskim cyklu przemian zwana jest małym yin. Odpowiada mu ruch w dół i pora roku jesień. Niestety, nie uda się dokończyć tej podróży w pełnym składzie. Komuś z grupy wypowiedziałam kontrakt, bo mimo zobowiązania do uczestnictwa we wszystkich spotkaniach, bywał na nich nieregularnie, tłumacząc się zawodowymi priorytetami. Ktoś zrezygnował z klasą – żegnając się i wnosząc, że w jego życiu pojawiły się niespodziewane problemy, na rozwiązaniu których decyduje się skupić. Kolejna uczestniczka zniknęła – po prostu przestała przychodzić na spotkania.
Mocna, zintegrowana grupa jest w stanie to unieść, tak jak organizm poradzi sobie bez niektórych fragmentów ciała (chirurdzy mogą to potwierdzić). Jednak obok akceptacji, rozumianej jako pogodzenie się z tym, na co nie mam wpływu, pojawia się u mnie wówczas żal, poczucie straty, smutek z powodu niewykorzystanego potencjału.
W sumie to nie wiem, co jest dla uczestniczek lepsze – czy budowanie fundamentu bezpieczeństwa grupy na tym, aby wszystkim w niej było dobrze, czyli unikanie konfliktów, ograniczanie szczerości wypowiedzi z obawy, że spowoduje to u kogoś trudne emocje i – zniechęcony – zrezygnuje z grupy, słowem, dążenie do zbudowania „towarzystwa wzajemnej adoracji”, czy dopuszczanie, że ryzyko zmniejszenia liczebności grupy, czy wręcz jej rozpadu, zawsze istnieje. Czyli uczenie się funkcjonowania w relacjach na zasadzie brania jedynie połowy odpowiedzialności za to, jak one wyglądają. I połowy odpowiedzialności za ich trwanie.
Kiedyś przerażała mnie wizja, że ktoś odejdzie z prowadzonej przeze mnie grupy, że grupa się rozpadnie. Miałam przekonanie, że jak tak się stanie, będę w pełni za to odpowiedzialna. Wywoływało to u mnie bardzo duże napięcie, częste bóle głowy, jak to się potocznie mówi, prowadzenie grupy dużo mnie kosztowało. Odnoszę wrażenie, że teraz mój wydatek energetyczny jest adekwatny do roli. Ja tylko prowadzę grupę, ułatwiam jej funkcjonowanie, pomagam uczestniczkom w osiągnięciu stanu współpracy. Trzymam kciuki, abyśmy w pełnym składzie wróciły z tej przepięknej wycieczki, ze świadomością, jakie korzyści z niej wyniosłyśmy. Z poczuciem przepływu energii między nami, która zasila każdą z osób w grupie. Mnie też. Jeśli tak się nie stanie, to trudno. Wiem, że bywa tak, że nic nie mogę na to poradzić.
Od ostatniego wpisu na blogu minął rok. Rok pandemii. Wyzwania, które przyniósł, skierowały moją energię do wewnątrz. Nie zaglądałam do bloga, odłożyłam na bok pisanie kolejnej książki. Chyba coś się we mnie przełamało, kierunek energii zmienił, mam gotowość do dzielenia się. Wychodzę z „płodnej próżni”. Zaczynam kolejny cykl.