Przyjście Nowego Roku często skłania do podejmowania postanowień, których realizację próbujemy potem uskutecznić poprzez tak zwaną „silną wolę”. Zazwyczaj jej zasoby prędzej czy później się kończą, utykamy w miejscu, to wywołuje frustrację, a nasz Wewnętrzny Krytyk z satysfakcją  przystępuje do osądzenia nas jako przypadek beznadziejny. Dlaczego tak się dzieje? Jakie przeszkody uniemożliwiają nam wprowadzenie zaplanowanych zmian w życie? Przedstawię tu trzy, moim zdaniem najważniejsze, ze wskazówkami na ich ominięcie.

MUSZĘ, POWINNAM…

Zmuszanie się do rozwoju osobistego, podejmowanie zmian w oparciu o powinność jest efektem prania mózgu, który sobie fundujemy czytając nadmiar książek, artykułów, blogów na ten temat. Dowiadujemy się z nich, że siedzenie w strefie komfortu jest czymś złym, dostajemy przepis na właściwe życie, w którym powinnyśmy codziennie chodzić na siłownię, uprawiać seks, podwyższać swoje zawodowe kwalifikacje, albo urodzić kolejne dziecko, jeszcze lepiej zadbać o dom, czy męża. Nasze poczucie wartości ma charakter warunkowy, a jego budowanie polega na podejmowaniu nieustannych wysiłków, by spełnić wybrane przez nas kryteria, aby choć na chwile dorównać tym kobietom, które uznajemy za lepsze od siebie. Takie poczucie wartości jest też karmione przez znajdowanie kobiet od siebie gorszych, więc nasze życie polega na wiecznym porównywaniu się z innymi. Jeśli naszą motywacją do podejmowania zmian jest rywalizacja, to – niestety – wiąże się to z ryzykiem, że przegramy, a poniesiona przez nas porażka znacząco obniży naszą samoocenę i zniechęci do podejmowania kolejnych prób zmiany.

Wskazówka: Sprawdź, czy nie chcesz zrezygnować z warunkowego poczucia własnej wartości, zaprzestać osądzania innych i siebie. Alternatywą jest bezwarunkowe poczucie własnej wartości, które rozwijasz poprzez pracę nad sobą, polegającą na zapełnieniu wyniesionych z dzieciństwa deficytów. Owo „pokochanie siebie”, o którym wszyscy trąbią, właśnie na tym polega.

PO SZCZEBLACH DRABINY…

Bardzo często postrzegamy rozwój w sposób linearny, to znaczy uważamy, że polega on na pokonywaniu kolejnych etapów w drodze na szczyt. Gospodarki państw oceniane są podstawie wzrostu PKB, firmy rosną w siłę kumulując swój kapitał, kariera zawodowa jest zdobywaniem coraz wyższych stanowisk i pensji, a życie osobiste należy sobie układać – czyli (w kobiecym wydaniu) znaleźć odpowiedniego mężczyznę, wyjść za niego za mąż, urodzić dzieci, w międzyczasie wziąć kredyt na mieszkanie i je kupić, a może też obronić doktorat, czy ukończyć kolejne podyplomowe studia. Jeśli ta podróż w górę, ku szczytowi, zostanie przerwana, załamujemy się, mamy poczucie straconego czasu, nic więc dziwnego, że gotowe jesteśmy walczyć, jak lwice, aby do tego nie doszło. Coraz więcej pracujemy, próbując pogodzić rozwój zawodowy z rolą matki, robimy wszystko, aby uratować związek, wybaczamy niewybaczalne i tolerujemy to, co jest dla nas szkodliwe, ze wszelkimi rodzajami przemocy na czele. Kurczowo trzymamy się dotychczasowego sposobu na życie, nie zważając na to, że drabina, po której się wspinamy jest przystawiona do niewłaściwej ściany.

Wskazówka: Zainteresuj się alternatywnym do linearnego postrzeganiem rozwoju – jako cykliczności. W cyklu, podobnie jak w fazach Księżyca, jest miejsce na wzrost, pełnię, zanikanie i okres tak zwanej „próżni” – kiedy stare się skończyło, a nowe jeszcze nie zaczęło. Linearność przynależy do energii o charakterze męskim, cykliczność – do energii o charakterze żeńskim. Czy już wiesz, dlaczego w naszym świecie przeważa to pierwsze?

KRZĄTAJ SIĘ…

Wiele kobiet z domu rodzinnego wyniosło przymus nieustannego krzątania. Tak funkcjonowały ich matki, wiecznie czymś zajęte, tak one same były wychowywane – że brak działania jest leniuchowaniem. Wizja, ile rzeczy jest jeszcze do zrobienia, skłaniała je – i skłania nadal, do szczelnego wypełniania swojego kalendarza. Przez otoczenie uznawane są za kobiety aktywne i jako takie chwalone – w odróżnieniu od tych, co siedzą na kanapie i nie robią nic. Nawet we wpisie na blogu znanej inspiratorki duchowego rozwoju Agnieszki Maciąg „Co zrobić, gdy przestaje się chcieć i jak wyjść ze strefy komfortu?” taka postawa jest piętnowana. Głos, który zniechęca nas do działania autorka nazywa „sabotażystą”, „negatywną stroną”. Cytuje też znane powiedzenie „prawdziwe życie zaczyna się tam, gdzie kończy się nasza strefa komfortu”, podkreślając, że się z tym zgadza. Ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że są przypadki, kiedy siedzenie w strefie komfortu nam służy, a wyjście poza nią jest szkodliwe i wiąże się z ryzykiem traumatyzacji. Żeby przeprowadzić jakąkolwiek zmianę, potrzebne są zasoby. Przebywanie w strefie komfortu daje nam okazję do kumulowania tych zasobów. Jeśli przedwcześnie się ją opuści, do zmiany nie dojdzie. Adekwatną metaforą wydaje się krzywda, jaką wyrządzimy motylowi, wyjmując go z poczwarki, z jego strefy komfortu (dlaczego – odsyłam do specjalistycznej wiedzy).

Wskazówka: Zapoznaj się z odmiennym od stanu „działania” stanem „bycia”. To stan nic-nie-robienia, nie osądzającego obserwowania tego, co jest – swoich myśli, emocji, sygnałów z ciała, różnych bodźców z otoczenia, docierających przez nasze zmysły. Poczytaj, jak wielką terapeutyczną moc ma to podstawowe narzędzie metody mindfulness (uważności), szczególnie w redukcji nadmiernego stresu, nawracającej depresji, czy stanach lękowych.

Przeszkód w efektywnym przeprowadzeniu zmian w naszym życiu jest więcej. Jeśli zainteresował Cię ten temat, zapraszam na prowadzony przeze mnie cyklicznie, raz do roku – na jego początku – warsztat CZAS NA ZMIANY. Najbliższy odbędzie się w krakowskim ośrodku Fundacji Kobiece Serca w dniach 11 – 13 stycznia 2019 r. W ośrodku można nocować w warunkach „materacowych” za niewielką opłatą – zapraszam więc na warsztat również klientki zamiejscowe.