Dostępne poradniki, artykuły w prasie, wpisy na blogach, proponują wiele sposobów na poradzenie sobie z lękiem przed porażką. Przedstawię tu mój własny, najprostszy z możliwych. Wystarczy wyeliminować ze swojego słownika słowo „porażka” i problem po prostu zniknie. Eliminacja nie może być jednak automatyczna, powinna stanowić świadomą rezygnację z patriarchalnej, męskiej perspektywy postrzegania świata.
Czym bowiem jest porażka? Jakie to słowo ma znaczenie? Porażka to określenie przegranej walki, fiaska w osiągnięciu zamierzonego celu, braku pożądanego wyniku, uznanie się za słabszą/słabszego, przeciwieństwo sukcesu. A zatem, aby porażka mogła zaistnieć, trzeba najpierw wyznaczyć cel, podjąć walkę, wykrzesać z siebie jak najwięcej siły. Życie staje się pasmem stawianych sobie wyzwań, a właściwym kierunkiem jest ten ku górze – pięcie się po szczeblach jakiejś drabiny. Ważne staje się ułożenie życia według założonych planów, zrealizowanie projektu pod tytułem dziecko lub dzieci, kariera zawodowa, której miernikiem jest większy zakres władzy, kolejny tytuł przed nazwiskiem, rosnące zarobki, czy gromadzenie dóbr materialnych. Czas postrzegany jest linearnie, na drodze życia są kamienie milowe, które trzeba minąć, aby życiem się cieszyć. A jak nam się to nie udaje, mamy poczucie porażki.
Taoistyczna koncepcja, głosząca, że wszystko ma swoje przeciwieństwo, zakłada istnienie obok archetypowej męskiej energii, określanej jako Yang, archetypowej energii żeńskiej, zwanej Yin. Przeciwieństwem czasu postrzeganego linearnie jest dostrzeganie cykliczności tego, co nas otacza. Wszystko podlega ciągłej przemianie, odbywa się w cyklach od pojawienia się, rozwoju, poprzez pełnię, rozkwit, po której następuje schyłek, zanik i tak zwana płodna próżnia, czyli okres, kiedy stare się skończyło, a nowe jeszcze nie zaczęło. Żeńska, oparta na cykliczności, perspektywa postrzegania świata nie zna pojęcia celu, bo uznaje, że naturalnym biegiem rzeczy jest oddawanie tego, co się zdobyło, pozbywanie się tego, co się osiągnęło. Tak jak naturalne jest schodzenie ze szczytu po tym, jak się na niego wejdzie. Co więcej, tak samo istotne jest rozwijanie się w stronę pełni, jak i zanikanie w stronę próżni. Taką samą wagę w żeńskiej perspektywie postrzegania świata ma pełnia, jak i próżnia. Aby naturalny, cykliczny bieg rzeczy miał możliwość zaistnienia, trzeba zrezygnować z walki, poddać się zmianom, nie przeszkadzać im. Podążać w wyznaczonym kierunku, ale nie przywiązywać się do celu, z pogodą ducha przyjmować to, że czasem dotrzemy nie tam, gdzie zamierzamy. Pogodzić się z tym, że nie na wszystko mamy wpływ. I z tym, że wszystko się kończy.
Przy takim, archetypowo żeńskim, cyklicznym postrzeganiu świata, nie ma słowa „porażka”. Wszystko to, co się w naszym życiu wydarza, traktujemy jako cenną lekcję – po naszej stronie jest jedynie określenie, czego z tej lekcji się nauczyłyśmy. Odstąpienie od rywalizacji powoduje, że nie dzielimy ludzi na lepszych i gorszych od siebie. Zamiast ćwiczeń silnej woli, będących w istocie pożywką dla naszego Wewnętrznego Rodzica, który z autorytarnej pozycji zmusza nas do różnych działań, zapoznajemy się ze smakiem wolności wyboru. Nie jest on wcale słodki, stanowi mieszankę wszystkich smaków – słodkiego, gorzkiego, ostrego kwaśnego i słonego. Każdy krok, który robimy na swojej drodze życia jest rezultatem świadomie podjętej decyzji, czyli takiej, która zawiera w sobie życiową mądrość opartą na zdolności przewidywania potencjalnych konsekwencji. Nasza świadomość jest ciągle poszerzana wskutek skrupulatnie odrabianych życiowych lekcji, będących w istocie cyklami przemian.
Lęk przed porażką męskie ma szaty. Czy na pewno chcemy się w nie ubierać?