Mówią „nadzieja umiera ostatnia”. Mówią też „nadzieja matką głupich”. Podtytuł książki Robin Norwood „Kobiety, które kochają za bardzo” w angielskim oryginale brzmi: „when you keep wishing and hoping he will change”, co można przetłumaczyć na: „kiedy wciąż masz nadzieję, że on się zmieni”.
To prawda, że dla kochających za bardzo kobiet słowo „nadzieja” ma wyjątkowe znaczenie. Pozwala im wytrwać w relacjach, w których są poniewierane, odrzucane, wykorzystywane, traktowane jak przedmiot, z pogardą, bez szacunku, w których nie czują się bezpiecznie, albo stają się żebraczkami miłości. Żyją z nadzieją, że on się zmieni, a pożywką dla tej nadziei jest kilka przepięknych wspomnień z początku ich związku, albo też fantazje, jak pięknie może w nim być. Nadzieja karmi głodne serca kobiet zdradzonych, opuszczonych dla innej, a także kobiet, które same odeszły od partnera, ale nie po to, by zakończyć związek, tylko żeby wywołać w nim cudowną przemianę. Uczucie to jest typowe dla współuzależnionych żon alkoholików, które liczą na to, ze ich heroiczne wysiłki wyciągnięcia mężczyzny z nałogu nie pójdą na marne, że kiedyś zakończą się sukcesem. Nadzieja jest też podporą dla upadających w poczuciu bezradności kobiet – ofiar przemocy, a okresy „miodowych miesięcy” utrwalają ich przekonanie o słuszności podjętych decyzji, by pozostać w związku.
Ale przecież słyszy się o małżeństwach, które przeszły kryzys i z perspektywy czasu oceniają go jako służący umocnieniu ich związku. O kobietach, które doczekały się, że ich mąż przestał pić. O powtórnych zejściach po rozstaniu, czy nawet rozwodzie. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości, ludzie rzeczywiście się zmieniają, przechodzą przeobrażenia, dojrzewają do podjęcia ważnych decyzji. Jak to więc jest z tą nadzieją? Czy aby absolutnie ją odrzucając, gdy ważą się losy związku, nie wylewamy dziecka z kąpielą? Może nie jesteśmy wystarczająco cierpliwe? Wyrozumiałe? Może w tym „kochaniu za bardzo” nie wszystko jest szkodliwe, nie wszystko – chcąc się z niego wyzwolić – trzeba odrzucić? Może rezygnując z nałogowych zachowań uda nam się przemycić nadzieję na to, że nasz ukochany przemieni się z Bestii w Księcia?
Myślę, że tak naprawdę chodzi tu o coś innego, O wybór sposobu na życie. Czy jako kobiety chcemy klucz to szczęścia trzymać we własnej dłoni, czy też oddać go mężczyźnie. Te z nas, które kochają za bardzo wybierają tę drugą opcję – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jeśli mężczyzna dysponuje kluczem do naszego szczęścia, daje nam to wygodę zdjęcia z siebie odpowiedzialności za swoje samopoczucie. Jeśli jesteśmy nieszczęśliwe, to wiadomo dlaczego – przez Niego (z dużej litery). Jeśli dojdzie do uzależnienia, nasze życie zredukuje się do jednego obszaru – związku z Nim (wciąż z dużej litery). Cała nasza uwaga, wszystkie nasze myśli, skoncentrowane będą na Ukochanym, co nie dziwi, bo to on jest strażnikiem naszego skarbu – szczęścia.
Tak jak alkoholik w czynnym nałogu nie wyobraża sobie życia bez alkoholu, tak kochająca za bardzo kobieta nie wyobraża sobie życia bez ukochanego. Jej układ nagrody w mózgu został zaprogramowany, wytworzyły się ścieżki neuronalne, które uczucie przyjemności łączą z konkretnym bodźcem. Wyzwolenie z kochania za bardzo, tak jak wyzwolenie z regulowania emocji alkoholem, wymaga przeprogramowania. Dla kobiety uzależnionej od miłości nadzieja w istocie jest jednym z objawów nałogu – silną potrzebą doświadczenia ze strony mężczyzny ciepłego słowa, troski, przytulenia, seksu. Wydaje się jej, że tylko to może uczynić ją szczęśliwą. Jak zgłodniały pies, czekający na zrzucane z pańskiego stołu kości, jest gotowa czekać dowolnie długo. Nie dba o to, że jej szczęście trwa tylko ulotne chwile, ani o to, że płaci za nie słoną cenę. Że inne obszary jej życia – kariera zawodowa, rodzina, pasje, rozwój osobisty, w zasadzie legły w gruzach, że siada jej psychika i cierpi ciało. Przeprogramowanie polega na dostrzeżeniu tych strat, nazwaniu nadziei głodem nałogowca i podjęciu decyzji o rezygnacji z zachowań, które doprowadziły ją do uzależnienia. Dla kobiety kochającej za bardzo oznacza to porzucenie nadziei, że on się zmieni. Skonfrontowanie się z prawdą, opartą na faktach, nazwanie rzeczy po imieniu.
Ludzie uzależnieni, wszystko jedno od czego, mają jedną wspólną cechę – poczucie niezwykłych mocy, zdolnych spowodować, że uda im się na wszystko mieć wpływ, mieć wszystko pod kontrolą. Alkoholik uważa, że jakby tylko chciał, mógłby przestać pić. Kobieta, która kocha za bardzo sądzi, że jak się bardziej postara, jak wzmoże swoje wysiłki, będzie jeszcze więcej myśleć, albo wykaże więcej cierpliwości, to w końcu doczeka się oczekiwanego finału – cudownej przemiany partnera. W terapii uzależnień, a także w programie 12 kroków, podkreśla się, że aby wyzdrowieć, przede wszystkim pożegnać należy swoje poczucie wszechmocy. Uznać swoją bezsilność – w szczególności wobec nałogu, uznać, że utraciło się kontrolę nad swoimi zachowaniami w obszarze życia nim dotkniętym. Uznanie bezsilności jest powiązane z kształtowaniem umiejętności rozróżniania tego, na co mamy wpływ od tego, na co wpływu nie mamy. I o ile nadzieja w sytuacjach od nas zależnych jest ze wszech miar wskazana – bo trudno realizuje się postawiony sobie cel bez nadziei na jego osiągnięcie, o tyle w tych drugich, gdy na coś nie mamy wpływu, zazwyczaj jest sprytnym unikiem przed uznaniem swoich ograniczeń.
Gdy przychodzą do mnie kobiety poranione, ze złamanymi sercami, bliznami po wcześniejszych krzywdach i szukając u mnie ulgi w cierpieniu jednocześnie nie chcą pozbyć się nadziei na to, że on się zmieni, że będą kiedyś z ukochanym żyły długo i szczęśliwie, zachęcam je do dostrzeżenia, że oczekują niemożliwego. Karmiąc swoją nadzieję pogłębiają swoje uzależnienie od miłości, a ich cierpienie jest tego konsekwencją. Każde uzależnienie pozwala na ucieczkę od uczuć, z którymi człowiek sobie nie radzi. Cierpienie kochającej za bardzo kobiety jest ucieczką od smutku po stracie, od przeżycia żałoby po tym, co się skończyło. Żałoba także wiąże się z cierpieniem, ze łzami, ale opłakując stratę dochodzimy z czasem do etapu pogodzenia się z nią, do akceptacji tego, co się stało, otwieramy się na nowe i na przeżywanie radości. Uznajemy, że tak jak początek, tak koniec jest wpisany w ludzkie życie, a w jego trakcie ludzie, a w szczególności my – kobiety, przechodzimy różne cykle Życia – Śmierci – Życia. Nic nie jest dane raz na zawsze. Wszystko się zmienia, czy tego chcemy, czy nie. I niezależnie od naszej woli… W odróżnieniu od cierpienia związanego z kochaniem za bardzo, cierpienie żałoby ma swój kres.
Moja mama zawsze powtarzała: „po śmiechu zawsze następuje płacz”. Ja – z nadzieją – teraz dopowiadam: „a po płaczu – śmiech.”