Eugenia Herzyk
„Dorosłe Dziewczynki
z rodzin Dysfunkcyjnych”

Novae Res, 2019

Spis treści

Przedmowa do nowego wydania
Przedmowa do pierwszego wydania
Wstęp

DOROSŁA DZIEWCZYNKA – DEFICYTY I EMOCJE
Kim jest Dorosła Dziewczynka z rodziny Dysfunkcyjnej?
Bezpieczne i ryzykowne sposoby radzenia sobie z emocjami
Dwa oblicza DDD
Kobieta podporządkowana, kobieta dominująca

POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA
Deficyt poczucia bezpieczeństwa
Lęk
Bezwarunkowe poczucie bezpieczeństwa

POCZUCIE KOBIECOŚCI
Deficyt poczucia kobiecości
Popęd seksualny
Bezwarunkowe poczucie kobiecości

POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI
Deficyt poczucia własnej wartości
Złość
Bezwarunkowe poczucie własnej wartości

POCZUCIE BEZWARUNKOWEJ MIŁOŚCI
Deficyt poczucia bezwarunkowej miłości
Smutek
Miłość bezwarunkowa

PSYCHOTERAPIA DLA DOROSŁYCH DZIEWCZYNEK
Kim jest psychoterapeuta?
Psychoterapia Gestalt
Narzędzia poznawczo-behawioralne i mindfulness
Terapia uzależnień
Czy psychoterapia może zaszkodzić?
Wskazówki dotyczące wyboru psychoterapeuty

Kim jest Dorosła Dziewczynka z rodziny Dysfunkcyjnej?

Alkoholizm rodzica lub rodziców jest jedną z częstszych dysfunkcji rodzinnych, a zarazem dysfunkcją łatwo rozpoznawalną. Rozbudowana sieć państwowych ośrodków leczenia uzależnienia od alkoholu i współuzależnienia, a także nagłośnienie społecznych skutków alkoholizmu, dotykających nie tylko osobę uzależnioną, lecz także członków jej rodziny powodują, że dzieci pochodzące z rodzin alkoholowych są otoczone specjalną uwagą i troską. Ma to swoje pozytywne i negatywne skutki. Z jednej strony DDA, Dorosłe Dzieci z rodzin Alkoholowych mają dostęp do bezpłatnej pomocy terapeutycznej, z drugiej jednak ich wyróżnienie marginalizuje problemy innych Dorosłych Dzieci, wyrastających w rodzinach o odmiennych od alkoholizmu dysfunkcjach. DDD – Dorosłe Dziecko z rodziny Dysfunkcyjnej, które nie jest DDA, nie ma co liczyć na bezpłatną pomoc. Ponadto wysunięcie na plan pierwszy problematyki DDA stwarza niebezpieczną pułapkę zaprzeczania jakimkolwiek dysfunkcjom dzieciństwa u tych, których rodzic, czy rodzice alkoholikami nie byli. Czy jednak każde DDA, czy DDD potrzebuje pomocy terapeutycznej? Dlaczego w ogóle ludzie po taką pomoc się zwracają?

W bogatej literaturze na temat DDA spotkać można różnorakie charakterystyki osób wychowanych w rodzinach z problemem alkoholowym. Podkreśla się, że ciągły stres, w jakim dorastały, przy jednoczesnym braku więzi emocjonalnych z rodzicami spowodował wypracowanie przez nie mechanizmów przystosowawczych, służących przetrwaniu. Mechanizmy te zależą od pełnionej przez dziecko roli (bohater rodzinny, kozioł ofiarny, maskotka, dziecko niewidzialne) i są przenoszone w dorosłe życie, w którym, mimo że znika konieczność ich stosowania, wykorzystywane są nadal. Obniża to jakość życia, czyni podatnym na różne emocjonalne zaburzenia i uzależnienia, uniemożliwia tworzenie zdrowych relacji. Niektórzy specjaliści podkreślają, że aby się z tych mechanizmów wyzwolić, konieczna jest trudna, głęboka i długoletnia psychoterapia, która w dodatku wcale nie gwarantuje pozytywnych rezultatów. Nie jest to moim zdaniem prawda.

Według danych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA) w Polsce obecnie trzy czwarte dzieci żyje w domach, w których przynajmniej jeden rodzic jest alkoholikiem. Biorąc pod uwagę, że rodzinne dysfunkcje, narażające dziecko na długotrwały stres, oraz uniemożliwiające tworzenie więzi emocjonalnych, są efektem nie tylko alkoholizmu rodziców, można wyciągnąć wniosek, że niedługo gabinety psychoterapeutyczne rozmnożą się jak grzyby po deszczu, a klienci z syndromem DDA/DDD będą do nich walić drzwiami i oknami. To, że tak się dotąd nie działo i dziś tak się nie dzieje, może wynikać albo z faktu, że kiedyś rodziny były idealne, a ich dysfunkcje są zmorą naszych czasów i rezultatem upadku wartości moralnych, albo z nieuświadamiania sobie przez DDA/DDD ich problemu. Ów brak świadomości jest wynikiem typowego dla DDA/DDD mechanizmu zaprzeczania rzeczywistości. Rozważmy zatem obie możliwości.

Pierwsze wytłumaczenie wydaje się mało przekonujące – wystarczy sięgnąć do źródeł historycznych i zapoznać się z drastycznymi sposobami, w jakie dzieci były kiedyś traktowane przez dorosłych. Drugie też jest wątpliwe, ponieważ obecnie DDA, a w ślad za tym DDD, stały się popularnymi etykietkami, pozwalającymi usprawiedliwić życiowe kłopoty – zarówno własne, jak i osób bliskich. Odnoszę wrażenie, że rozpowszechnienie problematyki DDA/DDD wywarło odwrotny od zamierzonego skutek. Zamiast zachęcić do rozwoju osobistego i wzięcia odpowiedzialności za własne życie, spowodowało że wiele Dorosłych Dzieci utkwiło w błędnym kole poczucia krzywdy i znalazło wygodną wymówkę, aby nic z tym nie robić. Nasuwa się również wątpliwość – skoro tak wielu ludzi jest DDA/DDD, to dlaczego jedni radzą sobie życiem, są szczęśliwi, a inni nie? Oczywiście zależy to od tego, jakie przyjmujemy kryteria radzenia sobie z życiem, jakimi normami się kierujemy i czym jest dla nas szczęście.

Szukając odpowiedzi, zapoznajmy się najpierw z klasycznymi objawami występującymi u osób z syndromem DDA/DDD, opisywanymi w różnych  źródłach:

– niechęć do zmian,

– trudności w kontaktach z innymi ludźmi,

– niezdolność do tworzenia trwałych związków uczuciowych,

– niskie poczucie własnej wartości,

– wrażenie izolacji i niedostosowania.

Jeśli zatem, kobieto, jesteś przebojowa i towarzyska, masz męża i dzieci, a osiągnięte przez sukcesy powodują, że czujesz się wartościowa i podążasz za aktualnymi trendami, powinnaś być szczęśliwa. Gdy natomiast wolisz spokojny tryb życia, jesteś introwertyczką, osobą samotną, nie masz się czym pochwalić i trudno ci znaleźć coś dla siebie w ofercie kultury masowej, to jesteś z góry skazana na nieszczęście. Ale nie martw się, wystarczy dostosować się do obowiązujących norm kobiety szczęśliwej – i sprawa załatwiona. A jeśli będziesz miała z tym problem, udaj się do psychologa po poradę, jak to zrobić, albo na terapię (na której tylko wzmocnisz swoje przekonanie, że coś jest z tobą nie tak).

Ten nieco szyderczy ton ma na celu wykazanie, że to nie bycie DDA/DDD, ale uznanie wzorców kulturowych za obowiązujące i chęć dostosowania się do nich często czyni ludzi nieszczęśliwymi. Powoduje, że zamiast żyć własnym życiem, w zgodzie ze sobą i utożsamiać szczęście z poczuciem spełnienia, próbują odgrywać role według napisanego przez innych scenariusza.

My, kobiety, stoimy przed szczególnie trudnym zadaniem, bowiem scenariusz na nasze życie został utrwalony przez tysiąclecia patriarchatu. Dopiero od niedawna, mając te same prawa, co mężczyźni, jesteśmy w stanie go zmieniać, sięgnąć do swojego potencjału i go realizować, same decydować o tym, jak wygląda nasze życie. Pytanie: Czy mamy odwagę to zrobić? Zazwyczaj miotamy się pomiędzy dwoma ekstremami – albo powielamy patriarchalny model kobiety, podporządkowanej mężczyźnie opiekunki domowego ogniska, całkowicie poświęcającej się rodzinie i dzieciom, albo przejmujemy męskie scenariusze, stajemy się kobietami niezależnymi, skupionymi na swoich karierach zawodowych, skłonnymi do podporządkowania sobie partnera i nazywania go „ojcem swoich dzieci”.

Rodzice byli dla nas pierwszymi i najważniejszymi autorytetami. To, jakie wzorce nam przekazali, jak nauczyli radzić sobie z trudnościami, jakie metody wychowawcze stosowali, decyduje o tym, w jakim stopniu stałyśmy się kobietami dojrzałymi, w pełni odpowiedzialnymi za własne wybory i dokonującymi ich świadomie. Dzieciństwo, to niezwykle ważny dla każdego człowieka okres, przygotowujący go do dorosłego życia. Nasze dojrzewanie do dorosłości przebiega kilkuetapowo, od momentu przyjścia na świat rozwijamy się po kolei w następujących obszarach:

poczucia bezpieczeństwa,

poczucia kobiecości,

poczucia własnej wartości,

poczucia miłości.

Jako niemowlęta, a potem małe dzieci nabywamy umiejętność przetrwania, w wieku przedszkolnym i szkolnym uczymy się funkcjonowania w relacjach z osobami tej samej i przeciwnej płci. Będąc nastolatkami, zaczynamy budować swoją wartość na bazie własnej indywidualności i wreszcie, w dorosłości, otwieramy się na doświadczanie bezwarunkowej miłości. Tak się dzieje, jeśli nasz rozwój przebiega prawidłowo. Jeśli nie – w obszarach tych mamy deficyty.

Ponieważ nie ma idealnych rodziców, każda z nas miała w mniejszym lub większym stopniu dysfunkcyjne dzieciństwo. Nie ma też idealnych warunków, żyjemy w realnym świecie obfitującym w różnorakie wydarzenia i sytuacje, na które, jako dziewczynki, nie miałyśmy wpływu. Reakcją na nie były nasze emocje. Jeśli miałyśmy możliwość wyrażenia ich, jeżeli rodzice je zaakceptowali i wsparli nas w ich przeżywaniu, jeśli nie obarczyli nas odpowiedzialnością za to, co sami czują – otrzymałyśmy podstawową lekcję zarządzania emocjami. A gdy tego zabrakło, gdy nasze emocje – albo niektóre z nich – spotykały się z naganą rodziców, karami przez nich wymierzanymi, gdy nie uzyskałyśmy od nich emocjonalnego wsparcia, gdy zostałyśmy przez rodziców wpędzone w poczucie winy za ich własne nieszczęście, upokorzone lub zawstydzone, albo całkowicie zostawione same sobie w trudnych dla nas chwilach, jeśli nasi rodzice nie potrafili zarządzać swoimi emocjami, to w jakimś obszarze jesteśmy niedojrzałe. I na tym tak naprawdę polega istota syndromu DDA/DDD – na braku umiejętności zarządzania emocjami.

Dorosłe Dziewczynki z domów Dysfunkcyjnych nie potrafią zarządzać:

lękiem – jeśli mają deficyty w obszarze poczucia bezpieczeństwa,

popędem seksualnym – jeśli mają deficyty w obszarze poczucia kobiecości,

złością – jeśli mają deficyty w obszarze poczucia własnej wartości,

smutkiem – jeśli mają deficyty w obszarze poczucia bezwarunkowej miłości.

Tu ważna dygresja: Słowa „emocje” używam w szerokim kontekście tego, co czujemy – pozwala mi to używać popularnych, niekoniecznie ścisłych określeń emocji. W precyzyjnym ujęciu wyróżniamy emocje podstawowe, które są bezpośrednimi reakcjami na konkretne bodźce, oraz uczucia, będące stanami emocjonalnymi utrwalonymi w czasie. Obok emocji podstawowych i uczuć istnieją też popędy – z seksualnym na czele – instynkty, do których zalicza się choćby instynkt samozachowawczy, oraz nastroje – tło emocjonalne tego, co na bieżąco przeżywamy. Lęk jest uczuciem, emocją podstawową jest strach. Złość jest uczuciem, emocją podstawową jest gniew. Smutek to zarówno emocja podstawowa, jak i uczucie. Dla jasności wywodu w dalszej części książki będę używać szerokiego kontekstu znaczenia emocji, strach i lęk nazywając po prostu lękiem, a gniew i złość – złością, i obejmując pojęciem emocji także popęd seksualny.

Ponieważ nie ma idealnego dzieciństwa, każda z nas wyniosła z tego okresu bagaż deficytów, niedojrzałości w poszczególnych sferach i trudności w zarządzaniu emocjami. Bagaż ten utrudnia nam życie. Tylko od nas jednak zależy, co z nim zrobimy – czy będziemy go nieść, cierpiąc, czy poszukamy tragarza, który nam w tym pomoże, czy zastosujemy środek przeciwbólowy, by nie czuć jego ciężaru, czy też zechcemy się go pozbyć. Trud rozwoju osobistego polega właśnie na tym, aby ten worek bagażu rozwiązać i zobaczyć, co w nim jest. Powrócić do swego dzieciństwa, przypomnieć sobie krzywdy, które świadomie czy nieświadomie nam wyrządzono, traumatyczne sytuacje, których doświadczyłyśmy, poczuć emocje z tym związane i je świadomie przeżyć. W tym procesie potrzebujemy kogoś, kto okaże współczucie i zrozumienie dla naszych emocji, zaakceptuje je i wesprze nas w ich przeżywaniu – psychoterapeuty, który sam wcześniej odkłamał własne dzieciństwo (płeć jest dowolna, dla uproszczenia używam męskiej formy językowej). Potrzebujemy – jak to zgrabnie ujęła Alice Miller, światowej sławy psychoterapeutka, autorka wielu książek – empatycznego świadka. Następny krok to przyjrzenie się, jaki wpływ na nasze życie mają powstałe wskutek dysfunkcyjnego dzieciństwa deficyty. Jakie wyuczone w dzieciństwie zachowania, zwane mechanizmami przystosowawczymi, stosujemy, choć dawno już mogłybyśmy z nich zrezygnować. I dlaczego nie zrezygnowałyśmy – jakie korzyści odnosimy, używając ich? Szczere odpowiedzi na te pytania ujawnią nasz opór przed zmianami. Kolejny krok to dostrzeżenie, że ów bagaż deficytów zawiera w sobie olbrzymi potencjał rozwojowy, że krzywdy i traumatyczne doświadczenia można przekształcić w piękne jakości. Gdy nam się to uda, pozostaje ostatni etap – wybaczenie tym, którzy nas skrzywdzili, losowi, że nas tak srogo potraktował, a także sobie. Nie chodzi o zanegowanie tego, co się stało, zapomnienie o tym czy też zbagatelizowanie tego. Wybaczamy dla własnego dobra – po to, aby uwolnić się od naszej przeszłości, od dysfunkcji naszego dzieciństwa, a tym samym ostatecznie pozbyć się wyniesionych z tego okresu deficytów.

Brak umiejętności zarządzania emocjami to efekt dorastania w dysfunkcyjnych domach. Często impulsem, by się tego nauczyć, jest dopiero jakiś życiowy kryzys. Problemy w związku lub jego rozpad, odejście, zdrada partnera lub jego nałogi, choroba (nasza lub kogoś z rodziny), przemoc, której doświadczamy, utrata pracy lub stabilności finansowej, wypalenie zawodowe – to tylko niektóre z nich. Kryzysy życiowe i związane z nimi emocje są olbrzymią szansą, aby odkryć swoje deficyty i zacząć je niwelować, ale – znów – tylko od nas zależy, czy z tej szansy skorzystamy. Takiego impulsu, takiej szansy, nie mają te Dorosłe Dziewczynki, którym wszystko się układa, które wiodą ustabilizowane, w ich odbiorze szczęśliwe życie. Tym bardziej trzeba doceniać odwagę tych, które z własnej woli zdecydowały się podążać drogą – jak to pięknie określił M. Scott Peck – „rzadziej wędrowaną”, drogą osobistego rozwoju, która wcale nie jest łatwa.

Po pomoc psychoterapeutyczną sięgają zazwyczaj kobiety przeżywające problemy natury psychicznej – depresję, stany lękowe, przewlekły stres. W powszechnej opinii to one właśnie cierpią na syndrom DDA/DDD. W wielu przypadkach szukanie przez nie pomocy u specjalistów jest kolejną próbą zdjęcia z siebie odpowiedzialności za swoje życie. Oczekują od terapeuty rad, wskazania właściwych wyborów, cudownego lekarstwa, które rozwiąże ich problemy. Zadaniem dobrego psychoterapeuty jest pomoc w poszerzeniu świadomości klienta, aby mógł on dostrzec, że cały potencjał rozwojowy tkwi w nim samym. Aby mógł poznać swoje mechanizmy zachowań utrwalające jego deficyty i dokonać wyboru, czy chce się ich pozbyć. Jeśli tak – dobry terapeuta jest po prostu empatycznym świadkiem towarzyszącym klientowi w tym procesie. Nie jest to jednak świadek bierny, bo z jednej strony udziela wsparcia, gdy klient tego potrzebuje, a z drugiej – stawia przed nim rozwojowe wyzwania. Nieskuteczność wielu terapii, ich długotrwałość bez widocznych efektów bierze się przede wszystkim z nieuświadomionego oporu klienta przed wzięciem na siebie odpowiedzialności za rozwiązanie swoich problemów oraz z nieumiejętności dostrzeżenia tego oporu przez terapeutę. A także – niestety – z przejęcia odpowiedzialności przez terapeutę za rozwiązanie problemu klienta lub też z ustawienia się wobec niego w roli wszystko wiedzącego guru.