Niedługo minie rok od chwili, gdy pojawił się mój ostatni wpis na tym blogu. Czytając jego tytuł miałam nieodparte wrażenie, że przez niektóre czytelniczki może być odebrany symbolicznie –  oto autorka trafiła prosto w objęcia diabła i już się z nich nie wydostała.

Mnie jednak tak długie milczenie na blogu skłoniło do przyjrzenia się jego przyczynom. Czyżbym wszystkim już się podzieliła, czym miała podzielić i czas już zamilknąć? Czy też wpadłam w stan płodnej próżni, kiedy to coś się skończyło, a jeszcze nie wyłoniło nowe? Niepokoiło mnie jednak, że ten stan zbyt długo trwa, a kiedy tak się dzieje, to cechą tej próżni staje się nie płodność, a bezpłodność. Moja bezpłodność miała naturę cielesną.

Przez ten rok, trapiona dolegliwością, z którą nie mogła sobie poradzić medycyna zachodnia, zgłębiałam tajniki medycyny chińskiej. Według jej założeń wśród przyczyn chorób te wewnętrzne, emocjonalne są równie ważne co zewnętrzne. Emocje same z siebie nie są szkodliwe – to naturalne reakcje naszego organizmu na bodźce, utratę zdrowia powoduje jednak ich nadmiar. Doszłam do tego, co mnie trapi na poziomie emocjonalnym – to zapiekły, zastarzały gniew.

Kiedyś usłyszałam od rozwodzącej się kobiety coś, co głęboko zapadło mi w pamięci. Otóż miała ona poczucie, że robi to także za swoją mamę, babcię i prababcię, które – choć chciały – nie mogły rozstać się ze swoimi mężami. Ona może, bo jest finansowo niezależna i wyzwolona z toksycznych więzów swojej rodziny, nie tolerującej łamania patriarchalnych zasad. Ja odnoszę wrażenie, że mój nadmiarowy gniew, który utrzymuje ciało w ciągłym stanie pobudzenia i powoduje fizyczne dolegliwości, pochodzi nie tylko ode mnie. Że gniewam się za moją mamę, babcię i prababcię, które nie mogły sobie na to pozwolić.

Mój gniew jest oznaką niezgody na świat, w którym żyję. Choć jednak dzięki niemu pełna jestem energii, by go transformować w kierunku, uważanym przeze mnie za właściwy, to jednak nie mam zamiaru składać się w ofierze, spalić w ogniu własnej wściekłości. Szukam więc odpowiedzi na pytanie, jak znaleźć równowagę między własnym komfortem a walką o lepsze jutro dla świata? Kiedy lepiej odpuścić, uznając swój brak wpływu? A może wycofać się do wygodnej strefy komfortu i udać, że to wszystko mnie nie dotyczy?

Myślę, że takie dylematy były i będą udziałem wszystkich kobiet, chcących dokonywać świadomych wyborów. Niestety, pomimo że mamy już XXI wiek, nadal jesteśmy w swoich poglądach mocno spolaryzowane. Jakiś czas temu obejrzałam na YouTube anty-feministyczną wypowiedź Polki, dwudziestoparolatki. Według niej „Pan Bóg tak to poukładał, że kobieta ma swoją rolę, ma być tą właśnie delikatną, subtelną osobą, którą mężczyzna ma chronić.” I pomyślałam sobie, że jeślibym nią była, wyzbyłabym się gniewu i udała na poszukiwania silnego mężczyzny. A gdybym go znalazła, moje ciało by się odprężyło i pozbyłabym się swojej dolegliwości.

I trafiłabym znowu prosto w objęcia diabła.