Na początku jest opowieść. Mąż mnie zdradził, oszukał, odsunął się ode mnie, odszedł do innej. Traktuje mnie okropnie, wyzywa, szarpie, upokarza. Rozstałam się z partnerem, partner się ze mną rozstał, rozstaliśmy się. Opowiadają ze szczegółami, tak jakby miały nadzieję, że precyzyjne nakreślenie sytuacji, w jakiej się znajdują i tego, co poprzedziło kryzys, pozwoli siedzącej naprzeciwko osobie w pełni zrozumieć ich problem, a tym samym skutecznie pomóc. Wierzą, że specjalista, którego najczęściej utożsamiają z psychologiem, właściwie im poradzi, co powinny zrobić. Odejść od męża, postawić granice, nauczyć się z nim rozmawiać, wpłynąć na niego. Zgłosić się na policję, pójść do prawnika, założyć mężowi sprawę, odpuścić. Zająć się sobą, rozwinąć swoje pasje, poznać nowych znajomych, zapisać na terapię. Od niektórych specjalistów właśnie to usłyszą. Kobiety potrzebujące pomocy zazwyczaj nie mają świadomości, że umiejętność jej udzielania nabywa się w szkole psychoterapii a nie na studiach psychologicznych. I że nie każdy psycholog jest psychoterapeutą. Zresztą, jeśli według ich wyobrażenia pomoc psychologiczna jest poradą, z gabinetu specjalisty wychodzą usatysfakcjonowane.

Jednak porada to coś diametralnie różnego niż pomoc. Przychodzimy do kogoś po radę, kiedy czujemy się bezradne. Nie wiemy, co robić, problem nas przerasta, bez rezultatu walimy głową w mur albo topimy w morzu łez. Bezradność – możemy ją wynieść z dzieciństwa jako efekt zabiegów nadopiekuńczych matek, trzymających nas pod kloszem, albo wpaść w bezradność wyuczoną, będącą rezultatem długotrwałego doświadczania przemocy, na przykład w związku. Bezradność to stan zerowego poczucia wpływu na własne życie. Naszym życiem rządzi drugi człowiek, los, okoliczności traumatyczna przeszłość. To z bezradności rodzi się poczucie wielu kobiet, że mogą być szczęśliwe tylko gdy „on się zmieni”. Przestanie pić, stosować przemoc, romansować, z chłodnego emocjonalnie stanie się czuły i wyrozumiały, z narcystycznego egocentryka przemieni w mężczyznę, który kocha za bardzo.

Bezradność może być doświadczana przez kobiety w różnych obszarach – prywatnych, zawodowych, relacji z rodzicami, rodziną, znajomymi. Jak on mógł, jak ona mogła, to przeze mnie, jestem beznadziejna. Bezradności towarzyszy poczucie krzywdy lub poczucie winy. W bezradności kobiety szukają specjalisty, który albo potwierdzi, że ich mąż to łajdak, albo że z nimi coś nie tak. Bezradność staje się impulsem do poszukiwania autorytetu i oddania życia w jego ręce. Czyli powtórzenia dotychczasowego mechanizmu. Takie zachowanie przynosi bezradnej kobiecie kolosalną korzyść – zwalnia ją z odpowiedzialności za to, jak wygląda jej życie. Bezradna kobieta nie działa. Nie podejmuje wyzwań. Nie ryzykuje wyjścia poza sferę komfortu własnej bezradności, w której może być cierpiącą, zagubioną, wymagającą opieki dorosłą dziewczynką. I jeśli ktoś, udzielając jej porady, wejdzie w rolę dobrego rodzica, to tym samym taką jej postawę utrwali.

Jak można pomagać inaczej? Uznając, że jeśli kobieta przyszła po pomoc, to tak naprawdę przyszła po moc, która wyzwoli ją z bezradności i umożliwi wzięcie życia w swoje ręce. Jej potrzeba mocy, a nie rady. A tej mocy pozbawił ją lęk. Skuteczny pomagacz stopniowo, krok po kroku, towarzyszy kobiecie w nauce radzenia sobie ze swoim lękiem w inny sposób niż dotychczas. Bo dotychczas tym jej sposobem było unikanie wszystkiego, co wiązało się z ryzykiem zmiany.

W strefie komfortu nie odczuwa się wyłącznie radości, przyjemności, błogostanu, jak się niektórym wydaje. Przebywając w strefie komfortu decydujemy się zachować to, co jest, jakkolwiek bolesne, byle jakie lub niesatysfakcjonujące, dlatego, że jest nam znane. A to, co znane, kojarzy się nam z bezpieczeństwem. Jak będzie po dokonaniu zmiany – nie wiemy, przecież może być gorzej, możemy sobie nie poradzić. Pogrążając się w swoim nieszczęściu oprócz uniknięcia ryzyka zyskujemy coś jeszcze – gdy narzekamy, jak nam źle, inni obdarzają nas współczuciem, a my budując sobie pomnik ze swego cierpienia czujemy się wartościowe. No bo tak dzielnie niesiemy swój krzyż.

Wychodząc poza strefę komfortu porzucamy bezpieczną przystań i wypływając na pełne morze podejmujemy ryzyko. Porażki, wyśmiania przez innych (ale jej się zachciało), lub odrzucenia przez niektórych, gdy odniesiemy sukces (woda sodowa uderzyła jej do głowy). I znów – nie jest prawdą, jak może się wydawać, że ludzie dzielą się na tych odważnych i tych, którym odwagi brak. Zaliczając się do tych drugich mamy wygodne wytłumaczenie dla swojej bezradności i towarzyszącego jej nieszczęścia. W istocie wszyscy ludzie się boją (wyjątkiem jest bardzo nieliczna grupa psychopatów), a różnica polega na tym, że jedni się boją i mimo to wybierają drogę zmiany, a inni, jeśli czują lęk, stoją w miejscu.

Żeby zdobyć się na odwagę, czyli wyjść poza strefę komfortu i zmierzyć ze swoim lękiem, potrzebna jest moc. Od czego ona zależy? Po pierwsze – od naszego zdrowia fizycznego i psychicznego. Po drugie – od wystarczająco silnej motywacji. Po trzecie – właściwego określenia celu. Po czwarte – od umiejętności sięgania po wsparcie innych ludzi.
Skuteczna pomoc psychologiczna to taka, która umożliwia nam spełnienie tych warunków. I wcale nie świadczą jej wyłącznie psychoterapeuci – to może być ktoś bliski, ktoś ważny, ktoś, kto potrafiąc pomagać daje nam wędkę, a nie rybę.

Są kobiety, które latami chodzą na psychoterapię i narzekają, że nie widzą żadnych efektów. Są psychoterapeuci, którzy fiasko terapii przypisują oporowi klientki. Ja nazywam to wyborem. Bo przecież wyborem jest wyjście przez kobietę z roli dorosłej dziewczynki i wzięcie odpowiedzialności za swoje życie. A także porzucenie przez psychoterapeutę roli wszechwiedzącego rodzica.